Sztuka (nie)sztampowa.

0
1640
Teatr SZTAMPA, fot. Karol Budrewicz

Jesteśmy brygadą ludzi, którzy jarają się dobrą literaturą. Sami chcemy zrobić kiedyś coś dobrego. Podejmujemy więc próby. A robimy to dla frajdy.

Rozmowa z Małgorzatą Pilczuk — założycielką i aktorką Teatru SZTAMPA oraz Kubą Mastalerzem — aktorem.

 

Zofia Kajca: Kto tworzy Teatr SZTAMPA?

Małgorzata Pilczuk: Choć nasz Teatr wyrósł przy Politechnice Wrocławskiej, tworzą go nie tylko studenci. To także absolwenci — nauczyciele, lekarze, inżynierowie — ludzie parający się różnymi zawodami, którzy po godzinach, zamiast chodzić grać w tenisa, bawią się w teatr.

ZK: Opowiedz o tym, jak stawialiście pierwsze kroki.

MP: Niemal 9 lat temu, razem z Jackiem Kupczakiem, założyliśmy teatr. On studiował wówczas na Politechnice, ja na Uniwersytecie Wrocławskim. Chcieliśmy wystawić tekst, który miałam napisany na podstawie opowiadań Mrożka. Zapytaliśmy władz naszych uczelni, czy któraś nas przygarnie. Politechnika rozpostarła przed nami swoje ramiona. Wystawiliśmy jedną sztukę, potem drugą. 9 lat później siedzimy i rozmawiamy o SZTAMPIE.

ZK: Skąd nazwa?

MP: Ha, jak to zwykle przy takich okazjach, trochę się o to kłóciliśmy. Aż któregoś razu, siedząc w Cegielni, napisaliśmy na kartce wszystkie propozycje, przeszliśmy między stolikami zapytać ludzi, do którego by państwo przyszli? Sztampa zwyciężyła. Co akurat pięknie złożyło się z tym, jaki teatr chcemy robić.

ZK: Rekrutujecie nowych aktorów? Często się zmienia skład zespołu?

Kuba Mastalerz: I tak i nie. Rekrutujemy w zasadzie co roku, ale to wynika nie z potrzeb teatru, ale z chęci ludzi do dołączenia.

MP: Mamy prawie 50 osób w Sztampie. To jest ogromny zespół, więc nie ma potrzeby go powiększać. A jednak robimy nabór, bo masa fantastycznych ludzi wciąż o to pyta. Czasem grzechem byłoby nie skorzystać z tej okazji.

Teatr SZTAMPA „Gąska”, fot. Justyna Chwała

ZK: Jak wygląda proces rekrutacji?

MP: Kiedy robimy nabór, nie oceniamy wyłącznie umiejętności aktorskich. Przede wszystkim, sprawdzamy, czy zaiskrzy, czy jest chemia. Ważne dla nas jest to, czy patrzymy na teatr podobnie oraz co rozumiemy poprzez zespół.

ZK: Jak wygląda Wasza współpraca?

KM: Praca w amatorskiej grupie teatralnej nie jest taka prosta, jak mogłoby się wydawać. Występowanie na scenie to tylko wisienka na torcie. Roboty jest co niemiara, a zagranie dwóch spektakli w sobotę to tylko efekt końcowy. Przedtem spotykamy się na próbach i ćwiczymy po kilka godzin dziennie. To, plus organizacja, logistyka, reklama — pożera ogromną ilość czasu. Pod koniec sezonu, już nieco wypaleni, zadajemy sobie pytanie: po co to robimy? Po zejściu ze sceny odpowiedź przychodzi sama.

ZK: Jak brzmi ta odpowiedź?

MP: Dla zespołu, dla ludzi. Niesamowite jest to, jaki skład osobowości udało nam się zebrać. Powiedziałabym nawet — osobliwości! Całe spektrum. Jeśli to wszystko jeszcze jakoś się trzyma, to przede wszystkim dzięki zasadzie koleżeństwa. Dbamy o to, żeby to był zespół nie tylko na scenie, ale także poza nią; w razie kłopotów, czy w razie potrzeby.

KM: To nasz sposób spędzania wolnego czasu, bo pasja — to chyba za dużo powiedziane. Jesteśmy gronem zapaleńców.

Teatr SZTAMPA „Moralność pani Dulskiej”, fot. Angelika Rogozińska

ZK: A jak sobie radziliście na początku, nie mając żadnych funduszy?

MP: W Teatrze są dwa moje stoły, dwanaście moich krzeseł…

KM: Jakiś dywan znaleziony w środku nocy w Rynku…

MP: W ten sposób sobie radziliśmy. Tak naprawdę dopiero od 4 lat mamy osobę, która nam pomaga z kostiumami. Perełka — Ania Kokocińska — nieprawdopodobnie zdolna i z zasadami. Wszystko z recyklingu. Stąd takie pomysły, jak upakowanie Huzarów Fredry w stary jeans albo szlachty Goldoniego w ścinki tapicerskie.

ZK: Na scenie prezentowały się fantastycznie! Teraz z trochę innej strony: jak dobieracie repertuar?

KM: Uczymy się teatru poprzez „macanie”. Dotykamy tych rzeczy, które wydają nam się dobre albo są dobre z zasady. Staramy się wykonywać je najlepiej, jak potrafimy. Podejmujemy rzeczy, które nieco wykraczają poza nasze umiejętności i staramy się dobić do ich poziomu.

MP: Za każdym razem poprzeczka ciut wyżej, ale nie z motyką na słońce. Szekspira nie bierzemy. Jeszcze!

ZK: Głównie klasyka. Dlaczego?

MP: By móc improwizować na temat, trzeba najpierw znać temat.

KM: Wydaje mi się, że wbrew pozorom, teatr współczesny wymaga o wiele więcej dyscypliny niż klasyczny, ale mogę się mylić. Generalnie chyba często się mylimy.

MP: Ja mam ogromną przyjemność z tego, że jadąc na próbę, nie jadę dorabiać ideologii do dziury w płocie tylko jadę sobie poczytać Fredrę. I to z ludźmi, których po ludzku lubię i cenię.

ZK: Na jednym z warsztatów poświęconych Szekspirowi właśnie, Radosław Krzyżowski powiedział, że w Polsce nie ma dobrego teatru sztuki klasycznej. Co dla Was jest najtrudniejsze w klasyce?

MP: Sprawić, żeby to było ludzkie i zrozumiałe. Nienapięte, nienapompowane bufonadą. Pod tym kurzem czasu nie kryje się nic nowego. Nihil novi sub sole. To wciąż żywe rzeczy, żywi ludzie i żywe sytuacje. To jest wyzwanie.

ZK: We WROTKU; magazynie Wrocławskiej Offensywy Teatralnej, pojawiła się wypowiedź na temat „Mirandoliny”. Pozwolę sobie przytoczyć: „spektakl łasi się do widza, pozwala uwieść starą, przegadaną już śpiewką o nieskomplikowanej historii bohaterów, o teatrze prostej konstrukcji i archaicznym tekście”. Jak się ta archaiczna sztuka ma do rzeczywistości?

KM: Użyliśmy pewnego medium, którym jest ten trudny tekst, aby opowiedzieć historię wciąż aktualną. Wyzwaniem była jego konstrukcja, język, ale przekaz pozostaje aktualny.

Teatr SZTAMPA „Mirandolina” – Festiwal ZWROT, fot. Karol Budrewicz

ZK: Z jaką krytyką się spotykacie?

KM: Bardzo często w opiniach, które o sobie czytamy, wskazywane są nasze niedociągnięcia warsztatowe, ale podkreślane jest zaangażowanie.

MP: Mój kolega, zawodowy aktor, po premierze „Dam i Huzarów” powiedział tak: Margola, tam momentami nic się nie zgadzało, łącznie z tym, że nie tą ręką nie za to ucho, ale ta radość z grania, frajda — widać, że się zwyczajnie lubicie. Wybaczył potknięcia reżyserskie i aktorskie. Dzięki Piotrek!

Teatr SZTAMPA „Damy i huzary”, fot. Anna Pizoń

ZK: Co uważacie za swój największy sukces?

MP: To, że się nie pozabijaliśmy i że hula to dalej. To, jak wiele uczymy się od siebie nawzajem. Przykład: piękna postawa, której empirycznie nauczył mnie Marcin Mazgaj. W sytuacji konfliktowej nie ma ja kontra ty, ale jesteśmy ja i ty kontra problem.

ZK: Jakie plany na najbliższą przyszłość? Jakieś projekty autorskie?

KM: Pchamy ten wózek dalej. Pomysłów jest sporo. Co do sztuk autorskich…pisanie jest trudne, a realizowanie tego, co napisane — jeszcze trudniejsze. Zobaczymy.

ZK: Jesteś autorem „Sumy”. Jak wygląda współpraca z grupą w momencie, w którym stajesz po drugiej stronie jako reżyser?

KM: Praca się nie różni. Nawet jest trochę wygodniej, bo wiem, co chcę powiedzieć. Nie muszę siedzieć nad tym tekstem, rozczytywać go, analizować. Trzeba jednak zaznaczyć, że nikt z nas nie jest reżyserem. Uczymy się tego, pracując nad sztuką. A to proces trudny. W przypadku „Sumy” miałem problem ze zwizualizowaniem myśli przewodniej. Ja wiedziałem, co chcę pokazać. Tylko jak to ze sceny wykrzesać?

Teatr SZTAMPA „Suma”, fot. Anna Pizoń

ZK: Nie było rozdźwięku między Twoją wizją a sposobem przedstawiania przez aktorów?

KM: Byłbym szalony, gdybym oczekiwał, że tu nie będzie różnic. Na taki komfort może sobie pozwolić tylko profesjonalista. Reżyser przez duże „R”. Byłbym też głupi, myśląc, że teatr zawsze będzie grał tak samo. Jest odwrotnie. I chyba na tym polega magia teatru — w nim zawsze jest coś żywego.

ZK: Dziękuję Wam za rozmowę.

 

 

"Misja: Polska, misja: Wrocław" - cykl spotkań wokół historii najnowszej Wrocławia.

Krakowska Nagroda Górska i Wspinaczkowa - po raz pierwszy w historii!
Bądź na bieżąco z F7 City!
Jesteś z Gdańska? Sprawdź co słychać w mieście!