W Polsce jest około 200 teatrów instytucjonalnych i ponad 700 spisanych teatrów offowych, ale jak to Kuba Kasprzak ujął kiedyś w nietak!cie: „nigdy nie wiadomo, czy w jakiejś zapomnianej przez Boga i ludzi miejscowości, na jakimś strychu albo w jakiejś piwnicy, ktoś nie urządza właśnie sceny, na której odbywają się cuda. To stanowi zresztą o uroku offu”.
O Festiwalu Dolnośląskich Teatrów Offowych ZWROT rozmawiam z Iwoną Konecką – organizatorką wydarzenia, związaną z Teatrem Realistycznym, Wrocławską Offensywą Teatralną i kwartalnikiem „nietak!t”.
Zofia Kajca: Na początek chciałabym, żebyś opowiedziała o Wrocławskiej Offensywie Teatralnej – organizatorach festiwalu.
Iwona Konecka: Wrocławska Offensywa Teatralna powstała dwa lata temu jesienią. Takie inicjatywy w Polsce już są, ale niewiele. Od dawna funkcjonuje Zachodniopomorska Offensywa Teatralna, a stosunkowo młodym tworem jest Ogólnopolska Offensywa Teatralna. Idąc tym tropem, Wrocław i okolice też postanowiły się połączyć. Cały czas nie do końca wiadomo, jaka to jest siła. Około 30 zespołów zakładało WrOT. W tej chwili dostaliśmy 30 zgłoszeń na kolejną odsłonę festiwalu, a to nie są wszyscy.
ZK: W jaki sposób dokonujecie selekcji tych teatrów? Dostęp mają tylko wybrani, czy im więcej, tym lepiej?
IK: W ogóle nie selekcjonujemy. To jest teatralny kocioł, w którym zmieści się wszystko. Są wśród nas artyści-freelancerzy, grupy amatorskie, społecznicy, którzy uprawiają, jak to nazywam, „teatralny aktywizm” – tworzą teatr z osobami z niepełnosprawnościami, z osadzonymi, z ludźmi mierzącymi się z uzależnieniami. Mamy absolutne debiuty, na przykład Angelikę Sokólską i jej pierwszy autorski monodram „Ja, Mania”, ale jest z nami też Teatr Polski w Podziemiu. Festiwal robimy wszyscy, niezależnie od tego, skąd się wzięliśmy i jaki model teatru prezentujemy. Ważne, że działamy poza teatrami, które mają stałe finansowanie od miasta.
Jesień w teatrze - sprawdź, co za kurtyną piszczy!
ZK: Jak udaje się Wam przeżyć bez stałego finansowania?
IK: Jest trochę tak, że każdy sobie rzepkę skrobie, ale po to mamy WrOT, żeby szukać wspólnych celów i wspólnych inicjatyw, żeby razem szukać środków na te działania. W tym roku dofinansowuje nas miasto Wrocław w ramach otwartego konkursu dla organizacji pozarządowych. Bardzo dużym wsparciem są dla nas instytucje wrocławskie, które udzielają nam swoich przestrzeni lub wsparcia technicznego. To m.in. Strefa Kultury Wrocław, Instytut im. Jerzego Grotowskiego.
ZK: Festiwal ZWROT jest głównym projektem Wrocławskiej Offensywy Teatralnej?
IK: Festiwal mocno nas pochłania, ale ZWROT to nie jest ostateczny cel naszego działania. Poszukujemy przestrzeni, w której moglibyśmy się wszyscy pokazywać. Szukamy możliwości repertuarowego działania teatrów niezależnych. Dopóki działamy indywidualnie, nie mamy możliwości wystawiania spektakli w takim wymiarze, jak to robią teatry instytucjonalne. Jeśli natomiast zbierzemy się we wspólnotę, to z pewnością możemy zaproponować wrocławskim widzom interesujący program. Namiastką sceny repertuarowej WrOT’u jest strona internetowa: wrot.pl. Dowiemy się przy jej pomocy gdzie i kto gra, przeczytamy opis spektaklu, dowiemy się o cenie biletów, ale też będziemy mogli śledzić, co dzieje się u zespołów tworzących WrOT.
ZK: Świat teatrów niezależnych jest duży, a więc jest w ludziach potrzeba robienia czegoś na własną rękę i działania poza instytucjami. Jak myślisz, z czego to wynika?
IK: Wiele osób ma potrzebę artystycznego wyrażania się. To nie znaczy, że musi ukończyć szkołę teatralną i zajmować się tym w trybie pracy etatowej. Teatr jest demokratyczną formą, do której każdy ma dostęp. Wystarczy człowiek, naprzeciwko którego siedzi drugi i go ogląda- wtedy mamy teatr. Droga teatru offowego może być bardzo różna, ale chciałabym podkreślić, że to nie jest tylko czysta, radosna, amatorska twórczość (choć taka też jest cudowna), ale z tego korzenia rodzą się profesjonalni artyści, którzy robią międzynarodowe kariery.
ZK: Porozmawiajmy o samym ZWROCIE. To jest druga edycja. Jaki jest cel tego festiwalu?
IK: Ubiegłoroczny ZWROT i kolejne edycje są po to, aby pokazać, ilu nas jest; że mamy swoich widzów, robimy dobre spektakle oraz że potrafimy się zorganizować. Zauważyliśmy, że – mimo iż WrOT jest tworem młodym – to osoby z zewnątrz nie wiedzą jak do nas trafić. Stąd pomysł na otwarty nabór na Festiwal. Dostaliśmy 30 zgłoszeń. Obostrzenie było tylko jedno: jeżeli zgłaszasz swój spektakl, to wchodzisz do wspólnoty i razem na nią pracujemy. Z grona uczestników rekrutujemy wolontariuszy, którzy będą obsługiwać widownię, pracować przy działaniach promocyjnych, logistycznych, czy technicznych podczas festiwalu. Poza tym, że chcemy pokazać miastu, że robimy pracę konkretną, na wysokim poziomie, to mamy też swoje wewnętrzne cele. Chcemy się integrować. Takie starcie na polu żywego ognia, jakim jest kilkudniowy festiwal na kilkanaście wydarzeń, jest dobrą okazją, żebyśmy się poznali. Ta potrzeba poznawania się jest bardzo istotna, bo rozwija zespoły. Można się nawzajem inspirować, wspierać, nawiązywać nowe współprace.

ZK: Jak wyglądało to w zeszłym roku?
IK: W zeszłym roku stąpaliśmy po grząskim gruncie i mam wrażenie, że dużo więcej było stresu niż teraz. Wszystko było po raz pierwszy: pierwsze współprace z instytucjami i szeroko zakrojona promocja. Teraz już trochę lepiej wiemy, kto i czym się zajmuje oraz jak tę naszą pracę zorganizować. Rok temu spektakle trwały co najmniej do północy, bo w trzy dni wystawiliśmy kilkanaście spektakli. Potem już nikt nie miał siły spotkać się i porozmawiać. Dopiero ostatniego dnia w niedzielę w nocy usiedliśmy przy jednym stole i mogliśmy wymienić wrażenia. Chcemy, by tym razem było inaczej- żebyśmy się spotykali wieczorami, wysłuchali koncertu, pobawili się wspólnie.
ZK: Co wyjątkowego przygotowaliście dla widzów? Co ich czeka?
IK: Będzie 17 spektakli na sześciu różnych scenach przez cztery dni. Wielokrotnie będzie można się mocno zdziwić. Podróżując między jedną salą a drugą, trafimy w zupełnie różne teatralne światy. Zobaczymy spektakl Teatru Appendix Studio – kryminalną zagadkę, teatralne science-fiction – „2018 Odyseja człowieczna” TeatruOstoja. Mamy 3 premiery. Jeden to jest premiera Teatru Korba „Kim jestem”, na podstawie „Kuszenia świętego Antoniego” Włodzimierza Szturca. Fundacja Zarzewie i Studio Kokyou (inicjatywy Przemka Błaszczaka, związanego też z Teatrem ZAR) szykują pokaz przedpremierowy spektaklu „Halo?”. Pracują nad nim metodą laboratoryjną, bardzo intensywnie, od ponad roku!
ZK: Czym jest metoda laboratoryjna?
IK: Pracują mocno z teatrem fizycznym. To są wielogodzinne spotkania, eksperymentowanie z ciałem, praca z tekstem, ze słowem, z dramaturgią. Poprzedni spektakl „Witaj w moim domu. Medytacja o kobiecie z wydm” zdobył uznanie na festiwalach, więc bardzo czekamy na premierę kolejnego. Także grupa Protociało pokaże swoją nową pracę – spektakl „Pomiędzy”.

ZK: Czego, jako organizatorka, najbardziej obawiasz się w nadchodzącej edycji?
IK: Mamy nową formułę, a mianowicie, nie sprzedajemy biletów. Wstęp na festiwal jest nieodpłatny.
ZK: W zeszłym roku było inaczej?
IK: W zeszłym roku były bilety po pięć złotych. Na widowni niejednokrotnie mieliśmy nadkomplet. Zainteresowanie festiwalem jest bardzo duże, dlatego w tym roku wprowadziliśmy system odbioru wejściówek na pół godziny przed każdym spektaklem. Boję się o kolejki, stres związany z tym, że ktoś może nie wejść na spektakl. To jest najbardziej przykra sytuacja, w której widz przychodzi, jest chętny, wygospodarował czas, a może się nie zmieścić – tak może się zdarzyć. To mnie martwi.
ZK: Jest jakiś element tego Festiwalu, na który najbardziej czekasz?
IK: Najbardziej czekam, szczerze mówiąc, na premierę Fundacji Zarzewie i Studia Kokyou, ale sama gram też koncert pierwszego dnia festiwalu w PUBlicznym, z moim zespołem Tarapaty. Jak będę miała to za sobą, dalej już pewnie pójdzie z górki. Start jest najtrudniejszy.
ZK: Trzymam kciuki! Co jest przewagą teatrów niezależnych nad instytucjonalnymi?
IK: Robisz swoje. Samemu decydujesz o swojej ścieżce twórczej. Ma to swoje plusy i minusy, bo często nie masz gdzie i nie masz za co, więc to robienie swojego kończy się na robieniu niczego, ale jeśli masz odpowiednią dozę determinacji, to możliwości się znajdą. Wtedy pracujesz z ludźmi, z którymi masz ochotę pracować. Wszyscy podchodzą do tej pracy z sercem i nikt ich do tego nie zmusza.
ZK: Myślisz, że rosnąca popularność teatrów niezależnych, jest odpowiedzią na sytuację teatrów państwowych, gdzie aspekty polityczne odgrywają coraz większą rolę?
IK: To jest bardzo trudne pytanie. Mój teatr, Teatr Realistyczny, mocno czuje swoje korzenie w teatrze alternatywnym z lat 60., 70. Wtedy teatr był takim przyczółkiem, w którym można było głośno (choć raczej w sposób metaforyczny i zawoalowany) wypowiedzieć swoje myśli o świecie i o rzeczywistości politycznej. Widzowie przychodzili, żeby krytykować zastany porządek polityczno-społeczny i żeby móc zbudować wspólnotę poglądów – tak, jak działo się na przykład wokół Teatru Ósmego Dnia z Poznania. Teatr alternatywny miał właśnie tę siłę. Trudno powiedzieć, w jakim miejscu jesteśmy teraz. Wielu widzów czuje, że nie ma dostępu do sztuki, jaką prezentują teatry repertuarowe. A off jest naprawdę dostępny. To jest zazwyczaj mniejsze grono. To są przyjaźniejsze przestrzenie; małe salki, kluby, domy kultury. Wokół teatrów niezależnych budują się całe wspólnoty. Nie tylko artystów, ale też widzów. Jesteśmy ze sobą razem, a tego w dzisiejszym świecie ludziom brakuje. Teatr niezależny, który ma czas i ochotę rozmawiać z widzem, daje możliwość autentycznego spotkania. To jest ta wyjątkowa rzecz, której dzisiejszy widz poszukuje, a którą w teatrze niezależnym może znaleźć.
ZK: Tym pięknym akcentem zamkniemy nasze rozważania. Dziękuję Ci bardzo.
Nie wiesz jak ruszyć z biznesem? Dowiedz się tutaj